Miałem dzięsieć lat
gdy usłyszał o nim świat
w mej piwnicy był nasz klub,
Kumpel radio zniósł
usłyszałem "Blue Suede Shoes"
i nie mogłem w nocy spać.
Wiatr odnowy wiał
darowano reszty kar
znów się można było śmiać,
w kawiarniany gwar
jak tornado jazz sie wdarł
i ja też chciałem grać...
Ojciec, Bog wie gdzie
martenowski stawiał piec,
mnie paznokieć z palca zszedł.
Z gryfu został wiór,
grałem milion różnych bzdur
i poznalem co to seks.
Pocztówkowy szał
każdy z nas ich pięćset miał
zamiast nowej pary jeans.
A w sobotnią noc
był Luksemburg, chata, szkło
jakże się chciało żyć!
Było nas trzech
w każdym z nas inna krew,
ale jeden przyświecał nam cel,
za kilka lat
mieć u stóp cały świat-
wszystkiego w bród.
Alpagi łyk
i dyskusje po świt,
niecierpliwy w nas ciskał się duch,
ktoś dostał w nos,
to popłakał się ktoś-
coś działo sie...
Poróżniła nas
za jej Roli Raksy twarz,
każdy by się zabić dał.
W pewną letnią noc,
gdzieś na dach wyniosłem koc,
i dostałem to, com chciał.
Powiedziała mi, że kłopoty mogą być,
ja jej, ze egzamin mam.
Odkręciła gaz,
nie zapukał nikt na czas,
znow jak pies, byłem sam...
Stu różnych ról,
czym ugasić mój ból,
nauczyło mnie życie jak nikt.
W wyrku na wznak,
przechlapalem swój czas-
najlepszy czas.
W knajpie dla braw,
klezmer kazał mi grać
takie rzeczy, że jeszcze mi wstyd,
pewnego dnia
zrozumiałem, że ja
nie umiem nic...
Słuchaj mnie tam!
Pokonałem się sam,
oto wysnił się wielki mój sen,
tysięczny tłum
spija słowa z mych ust-
kochają mnie.
W hotelu fan
mówi: "Na taśmie mam
to, jak w gardłach im rodzi się śpiew".
Otwieram drzwi
i nie mówię już nic,
do czterech ścian...