Miasto o zmroku wypełnia się
Skargami żon, skomleniem psów
Zgrzyty w arteriach odległych miejsc
Po bruku mkną transporty snów
Wieją stąd watahy tirów
Do takich miejsc, gdzie się żyle lżej
Słowa są jak tłuste lwy
Otwierają pyski, nie mówią nic
Bloki rozgrzane czerwcowym dniem
Strzepują w mrok gorący kurz
Z okna wyskoczył jej wątły cień
Bezgłośny szept, gwałtowny puls
Wszystko z wysokości moich okien
Ręce w powietrze, włosy na wietrze
Piegi w locie, mrówki złote
Niedobry wróg wdarł się do ust
Nagły zryw, cichy wrzask
Przestrzeń drży, zmienia kształt
Dziwi mnie własny wstyd
Zbawić się
Zabrakło, zabrakło, zabrakło, zabrakło sił
Zabrakło sił
Zabrakło sił
Zabrakło, zabrakło, zabrakło, zabrakło, zabrakło sił